środa, 17 września 2014

INFORMACJA

Kochane myszeczki.

Postanowiłam zakończyć już tego bloga:)
Nie mam kompletnie weny co dalej mogłabym tu wytworzyć a w końcu 43 rozdziały to nie wcale tak mało:)
Epilogu pisać też nie będę. Bądź co bądź ostatni rozdział skończył się dobrze, juz nic nie będę mieszała. Może kiedyś tu wrócę ale jak na razie nic nie obiecuję.
Dziękuję wzystkim za wsparcie i komentowanie blogów:)
Trzymajcie się:)

czwartek, 11 września 2014

Rozdział 43- Jesteś niedobra.

Wchodząc do domu szukałam wzrokiem Lillian, zastałam Ją w kuchni wyciągającą naczynia ze zmywarki. Jej oczy były zmęczone i podpuchnięte, bez żadnych słów poszłam przytulić przyjaciółkę. Mogłam sobie tylko wyobrazić co ona czuje w tym momencie.
-Będzie dobrze Shell tylko muszę sobie to wszystko poukładać.
-Zostanę z Tobą Lils.
-Nie, idź do Reusa. Widziałam Was na podjeździe, pogodziliście się. Idź proszę, chcę zostać sama.
-Jesteś pewna?- zapytałam.
-Tak, dziękuję.
Pocałowałam dziewczynę w czoło po czym odwracając się po raz ostatni opuściłam pomieszczenie. Droga do Marco nie zajęła mi wiele czasu, zbliżając się do apartamentu piłkarza zdałam sobie sprawę jak dawno nie przestępowałam tego progu. Dzwoniąc dzwonkiem czekałam aż Reus zechce mi otworzyć, po chwili zdziwiony otworzył drzwi.
-Michelle? Czy przed chwilą nie odwiozłem Cię do Lils? Co tu robisz?
-Stęskniłam się za Tobą- zamykając za sobą drzwi pocałowałam namiętnie blondyna.
-A tak na prawdę?- zapytał Marco odrywając się na chwilę.
-Nie wierzysz w moje szczere intencje?- zapytałam poruszając brwiami.
-Niee- Reus zabawnie zmarszczył nos.
-Lils chce być sama, przygarniesz mnie?
-Kocie na to liczyłem, to też Twój dom.
Wchodząc głębiej zastałam dość zaskakujący obrazek, na stoliku położone były butelki z piwem. Na łóżku leżały nieotwarte jeszcze chipsy.
-A co to jest?- pokazałam palcem na obiekt mojego zdziwienia.
-Miałem zamiar spędzić samotny wieczór opłakując odejście Mario.
Blondyn usiadł na sofie patrząc w jeden punkt przed sobą, tak mi było Go żal. Mario to Jego najlepszy przyjaciel, był jak brat. A teraz Go nie ma , wyjechał.
-Marco, to nie koniec świata- stwierdziłam kładąc Mu rękę na ramieniu.


***


Siedząc na kanapie i wpatrując się uważnie w ekran telewizora poczułam mokry ślad na ramieniu.
-Co robisz?
-Nudny ten film- mruknął Marco całując moją szyję.
-To idź spać
-A Ty?- zapytał z nadzieją w głosie.
-Jak się skończy to przyjdę.
W geście niezadowolenia Reus przewrócił mnie na kanapę tak, że leżałam unieruchomiona.
-Reus! Co Ty wyprawiasz! Chcę to obejrzeć!
-Ale kochanieee- przeciągał Marco -Najsłodsza, najukochańsza, najmądrzejsza, najpiękniejsza.
-Po prostu Michelle- wtrąciłam z rozbawieniem spoglądając na ekran w którym leciały już napisy końcowe. - I widzisz co zrobiłeś? Koniec już i nie wiem kto Go zabił- stwierdziłam z zażenowaniem.
-Misiu chodź na górę- odrzekł Marco jeżdżą ręką po moim udzie.
-Erotomanie! Idź stąd.
-Dobra nie dobrocią to siłą!- stwierdził Reus przerzucając mnie przez ramię.
-Ratunku zboczeniec!- krzyknęłam nie mogąc opanować śmiechu.


***


Obudziłam się czując jak ktoś kreśli szlaczki na moim ramieniu. Tym kimś był nikt inny jak Marco, odwróciłam się by ujrzeć twarz blondyna.
-Cześć blondi.
-Dzień dobry słoneczko.
-Co masz taką minę?- zapytałam.
-Zaraz muszę iść na trening. Nie chcę! Może zadzwonię, że jestem obłożnie chory?
-Na mózg chyba! Ani mi się waż! Wyginaj pod prysznic a nie się na mnie gapisz.
-Jesteś niedobra.
-Też Cię kocham.


***


Do salonu mody weszłam rozpromieniona jak nigdy.
-Cześć Matty.
-Co Ty taka wesoła?
-Pogodziłam się z Reusem.
Miałam tyle energii w sobie, że mogłabym góry przenosić ale pora była wziąć się do pracy. Dzisiaj musiałam poprawić suknię ślubną, którą wczoraj do Nas dostarczono. Zamyślona wpatrywałam się w zamek przyszyty u dołu sukni.

poniedziałek, 8 września 2014

Rozdział 42- Uwielbiam jak się złościsz.

To dziś miał odbyć się wylot Mario do Monachium, obiecałam przyjść na lotnisko. Wiedziałam, że z wielkim bólem serca będę na to patrzeć ale niestety nie mogę nic więcej zrobić. Z samego rana usłyszałam pukanie do drzwi.
-Ja otworzę!- krzyknęłam do Lils.
-Mario?- zdziwiłam się co tu robi. Czy właśnie teraz nie powinien się pakować?
-Jest Lils?- zapytał.
-Wejdź, ja pójdę do sklepu- stwierdziłam wychodząc z domu.
-Kto t..?- ucięła dziewczyna widząc gościa.
-To ja- szepnął Goetze.
-Czego tu chcesz?
Brunet szybko i niebezpiecznie szybko zbliżył się do dziewczyny całując ją namiętnie. Po krótkiej chwili Lil opamiętała się i odepchnęła Mario.
-Czego chcę? Tylko jednego. Tylko Ciebie chcę.
Brunetka mrugając szybko, żeby znów się nie rozpłakać odeszła na bezpieczną odległość.
-Powinieneś już iść.
-Lils...Proszę Cię, wysłuchaj mnie ostatni raz.
-Słucham
-Przepraszam, tak bardzo przepraszam. Nie powinienem ukrywać tego faktu przed Tobą. Nie wierzę, że to koniec, nie chcę wierzyć. Wiem, że ze mną nie pojedziesz i przez to jest mi bardzo trudno.
-Mario, ja tak nie potrafię. Ty będziesz tam a ja tu. To nie ma sensu, wybacz mi.
Znów pocałował Ją tak jak nigdy wcześniej. Tak jakby nigdy się już mieli nie zobaczyć co było bardzo możliwe.
-Pamiętaj, że Cię bardzo kocham- szepnął Goetze całując dziewczynę w czoło.
-Mario...zaczekaj.
Odwrócił się czekając na jakikolwiek ruch z Jej strony. Pragnąc aby rzuciła Mu się na szyję i zapewniła, że wszystko będzie dobrze.
-Weź to- zdjęła z szyi wisiorek, który dostała od swojej Babci. Był bardzo sentymentalną pamiątką.
-Lil, nie mogę.
-Mario, proszę. Przyniesie Ci szczęście, zobaczysz.
-Ale moje szczęście właśnie mnie opuszcza zostając tutaj.
-Nie utrudniaj, proszę.



***


Wszyscy już czekali na odprawę Goetze'go żegnając się z przyjacielem.
-Pisz, dzwoń nawet codziennie- szepnęłam do Mario.
-Shell, mam prośbę. Miej na Nią oko, proszę.
-Oczywiście, to moja przyjaciółka.
Wpatrując się w oddalającego Mario uroniłam znów potok łez. Poczułam przy sobie ten niesamowity zapach, Marco. Tak, to był Reus. Nie mówiąc nic patrzył na sylwetkę Mario.
-Chyba musimy w końcu porozmawiać- oznajmił po chwili.
-Masz rację, chodźmy tam do kawiarni- wskazałam palcem.
Nie chciałam, żeby ktokolwiek a już na pewno paparazzi podsłuchało naszą rozmowę. Siedząc wewnątrz lokalu siedzieliśmy w kompletnej ciszy sącząc napój. To milczenie było straszne.
-Powiedz coś- rzekłam do Marco bawiąc się łyżeczką.
-To Ty mi coś powiedz. Chciałaś odpocząć. Nie odezwałaś się do tej pory... Więc miałem rację, tak? Przemyślałaś sprawę i uznałaś, że tak na prawdę mnie nie kochasz?- mówiąc to przeszywał mnie wzrokiem od środka.

-Marco, dlaczego mnie tak ranisz? Jak możesz tak mówić? Ja Cię nie kocham? Po tym wszystkim co przeszliśmy? Naprawdę tak sądzisz? Pójdę już- wstając od stolika zaczęłam zmierzać w kierunku wyjścia. Przy drzwiach poczułam jak ktoś ścisnął mi dłoń opierając czołem o moją skroń.
-Potrzebuję Cię Shell. Nie odchodź, zwłaszcza teraz gdy Goetze wyjechał, jestem sam.
-Przepraszam, przez to wszystko zapomniałam, że tęsknisz za Nim. Powinnam Ci częściej mówić, że Cię kocham ale nie umiem rozmawiać o uczuciach.
-Shell wróć ze mną do domu, proszę.
-Nie powinnam dziś zostawiać Lils, przepraszam.
Blondyn uwolnił mnie z uścisku ruszając w kierunku samochodu.
-Marco? Jesteś zły?
-Nie, oczywiście że nie. Była z Nim blisko, zawiozę Cię do Niej.
-Poczekaj- przytulając się do blondyna chłonęłam Jego zapach, nie chciałam Go wypuszczać z objęć. Już nigdy.
-Tak bardzo za Tobą tęskniłam, już myślałam że zwariuję. Codziennie zastanawiałam się czy jeszcze chcesz ze mną być.
Marco uniósł mój podbródek, by spojrzeć w moje oczy przesiąknięte tęsknotą.
-Oczywiście, że chcę i nigdy nie mam zamiaru zmieniać zdania w tej kwestii.
-Kocham Cię- oznajmiłam
-Widzisz, jak chcesz to potrafisz. Popracujemy nad tym- uśmiechnął się cwaniacko.
Udałam obrażoną minę kierując się do samochodu.
-Michelle? Co się stało?
-Myślałam, że też mnie kochasz tak bardzo.
-No już się nie gniewaj, kocham Cię- opierając mnie o auto pocałował namiętnie moje usta. Tak bardzo brakowało mi Go.
-Marco- mruknęłam- Ludzie się patrzą.
-Mhmm- mruknął tylko blondyn.
-Reus! opanuj się! Jesteśmy w miejscu publicznym.
-To chodźmy do domu na chwilę.
-Masz mnie zawieźć do Lillian zboczeńcu.
-Oj, no dosłownie 5 sekund.
-Marco Reusie oświadczam Ci, że przeginasz i zaraz pójdę pieszo.
-Uwielbiam jak się złościsz- stwierdził Marco otwierając drzwi od strony pasażera.
*****************

No dobra macie mnie!
Nie lubię jak Shelly i Marco długo się gniewają na siebie!
<3

piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział 41- Już po wszystkim.

Na imprezę pożegnalną Mario byłam już gotowa przed czasem, Lillian nie chciała iść ze mną. Twierdziła, że to za wcześnie, nie potrafiłaby tak po prostu powiedzieć Goetze'wi: "Żegnaj".
-Lils, jesteś pewna?- zapytałam tego wieczora.
Patrząc nadal w okno dziewczyna namiętnie o czymś rozmyślała, spoglądała daleko w dal jakby zauważyła coś interesującego. Krajobraz nadal był taki sam, niezmienny. Ciemny, cichy wieczór na przedmieściach Dortmundu. Otrząsając się z popłochu Lillian rzekła:
-Niczego nie jestem pewna, wiesz Shell? Życie jest strasznie ciężkie ale jednego mnie nauczyło. Nie można być pewnym niczego, nie dobrze przywiązywać się do osób, miejsc... To wszystko mija.

Strasznie żal mi było dziewczyny, Ona naprawdę cierpiała. Rzadko kiedy obdarzała jakiegoś mężczyznę zainteresowaniem lecz gdy tak się stało wkładała w uczucie całą siebie. Nie miałam ochoty zostawiać Jej w takim stanie, przytulając Ją od tyłu ułożyłam brodę na Jej ramieniu.
-A ja jestem pewna jednego. Nasza przyjaźń nigdy nie minie, choćbyśmy się pokłóciły to i tak będę Cię kochać.
Dziewczyna drgnęła lekko po czym kazała mi już iść. Wiedziałam, że będzie płakać całą noc, doskonale to rozumiałam. Była tak bardzo podobna do mnie, ta cholerna wrażliwość.
-Na pewno nie chcesz tam iść- zapytałam po raz ostatni. -Jakoś wizja, że będę tam sama nie do końca do mnie przemawia. W dodatku będzie tam Reus.
-Przepraszam nie dam rady.
-Dobrze, pobędę tam chwilę i wracam do Ciebie.


***

Weszłam nieśmiało do domu bruneta, zdałam sobie sprawę, że ostatni raz przekraczam ten próg. Zamykając za sobą drzwi rozejrzałam się dookoła, impreza trwała ale nie nazwałabym tego melanżem. To bardziej przypominało stypę, widząc grobowe miny przyjaciół Goetze postanowił uratować sytuację. Stawając na środku pokoju wygłosił mowę:
-Chodźcie tu wszyscy bliżej. Zdaje sobie sprawę, że nikt nie lubi pożegnań, ja też nie przepadam za nimi. Wszyscy tutaj zgromadzeni jesteście dla mnie ważni, byliście ze mną przez cały ten czas. W każdej dobrej i złej chwili, Borussia to był mój drugi dom. Był, jest i będzie. Dziękuję za to trenerze, dziękuję za to, że jestem tym kim jestem. Dziękuję również Wam, tak cholernie będzie mi Was brakowało. Ale mam nadzieję, że w takim gronie zobaczymy się nieraz. Cóż, życie idzie do przodu. Myślę, że wrócę tu, jestem tego pewny. Ale jeszcze nie teraz, bawcie się dobrze. To ma być impreza a nie pogrzeb.
Wszyscy łącznie z Mario mieli łzy w oczach. Co niektóre osoby, w tym ja płakały. Nawet mężczyźni nie udawali twardzieli w takim momencie, nie było po co. Każdy będzie tęsknił za Goetze. W tym momencie pośród tłumu ujrzałam Reusa, był smutny ale i tak prezentował się zjawiskowo. Zresztą jak zawsze, ten człowiek będzie dla mnie idealny i to przez Niego zawsze szybciej biło mi serce. W tym momencie był taki nierealny, tak daleki. Ja byłam bezradna, czułam jak coś się kończy. Nie mogłam powiedzieć stop i wysiąść. Po prostu nie mogłam.
-Shell?- zaczepił mnie Mario. -Porozmawiamy?
Zgadzając się na propozycję młodego Niemca poszliśmy do ogrodu by spokojnie móc pokonwersować.
-Więc naprawdę wyjeżdżasz- stwierdziłam siadając na trawie naprzeciwko Mario.
-Tak, w czwartek.
-Coś Cię gnębi, prawda?

Odpowiedziała mi okropna cisza, brunet natomiast odwrócił głowę w bok.
-Nie chciała tu przyjść- oznajmiłam przeczuwając o co chodzi.
Spojrzał wymownie na mnie by ukryć twarz w swoje dłonie.
-Nie chce mnie znać- odparł.
-Zrozum Ją.
-I to jest najgorsze Shell, ja Ją rozumiem. Mario Goetze okazał się dupkiem. Pominął jeden ważny fakt o którym powinien powiedzieć. Ale było tak idealnie, ona była taka niewinna, delikatna, nie przejmowała się opinią ludzi. Była taka inna niż Ann, była po prostu moim aniołem. Co ja sobie myślałem Shelly? Powiem Jej, że wyjeżdżam a Ona rzuci mi się w ramiona i pojedzie ze mną?
- spojrzał na mnie oczekując odpowiedzi lecz nie miałam pojęcia co Mu oznajmić. Dlaczego uczucia są tak skomplikowane? Dlaczego ludzie nawzajem nie potrafią siebie rozumieć?

-Czemu płaczesz?- zapytał Mario.
-Bo moja dwójka najbliższych przyjaciół oddala się od siebie.
Goetze nic nie powiedział tylko wbił wzrok w ziemię.
-Chyba powinieneś iść spowrotem do gości
-Wcale nie mam ochoty tam wracać.

O jakże dobrze rozumiałam mego towarzysza. Z myślą, że mogę tam spotkać Reusa odechciewało mi się wszystkiego.
-I z kim ja się będę teraz kłócić, co? Kogo mam wyzywać od grubasów?- spytałam bruneta lecz tak jakby zadawałam te pytania samej sobie.
-Dobra, chodźmy do środka- odpowiedział Mario
-Pozwól, że wezmę kurtkę i pójdę do Lils.
Pokiwał twierdząco głową na znak swojej aprobaty.
-Obiecaj mi jeszcze coś. Przed wyjazdem porozmawiasz z Lillian. Ona może mówić, że lepiej jak to będzie koniec, że Cię nie kocha ale oszukuje samą siebie. Obiecasz mi to?
-Obiecuję.
***


Wzięłam niepostrzeżenie kurtkę i wyszłam z pomieszczenia, przeciskając się przez tłum ludzi szłam przed siebie. Nie chciałam, żeby ktokolwiek mnie zatrzymał. Zwłaszcza On. Lecz może wcale nie chciał. Może zrozumiał, że to nie ma najmniejszego sensu, Michelle Bieller to przeszłość. Przyszlość będzie inna, z tą myślą opuściłam lokal. Moja taksówka stała już na podjeździe, weszłam do Niej każąc się zawieźć do Lils. Było blisko więc długo nie jeździłam, podziękowałam kierowcy po czym ruszyłam w kierunku domu. Drzwi były zamknięte, wyjęłam klucz z torebki by odkluczyć zamek. W salonie cicho grał telewizor, zwinięta w kłębek Lillian leżała na kanapie cicho pochrapując. Wyłączyłam telewizor siadając obok mojej przyjaciółki.
-Już po wszystkim- stwierdziłam analizując naszą obecna sytuację.
***
Jak podoba Wam się kolejny rozdział?
Mam nadzieję, że nie jest taki znowu zły:)
Buziaki:**

niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział 40- Nie zniosę tego widoku

Budząc się zauważyłam, że Lillian nie ma w domu. Ja zresztą też musiałam zaraz się zbierać, w salonie tuż przed ukazaniem się najnowszej kolekcji była masa pracy. Matt-pracoholik z zamiłowania stacjonował tam już od świtu. Odebrawszy wcześniej dostawę guzików, zamków i cekinów weszłam do salonu. Wszyscy pracowali na największych obrotach więc zarządziłam przerwę, musiałam o nich dbać co bym przecież bez nich uczyniła. Podczas gdy spożywaliśmy kawę do pracowni wparował jakiś mężczyzna jak się okazało zahaczył marynarką o stół i cały rękaw był do zszycia. Sprawny Matt szybko ugasił pożar i było po kłopocie. Poszłam na zaplecze po cekiny by zabrać się za wykonywanie sukien wieczorowych, w tym samym momencie przyszedł do mnie Matty:
-Ktoś do Ciebie Shell.
Zeszłam na dół by zobaczyć kto się zjawił.
-Zostawiłaś telefon- rzekł blondyn podając mi moją rzecz, poczułam się znów strasznie. Tak jakbym chciała Mu znów powiedzieć jak bardzo mi zależy ale z drugiej strony te słowa wypowiedziane przez blondyna brzmiały tak jakby chciał się szybko pozbyć moich rzeczy a co gorsza mnie. Odebrałam mój telefon wbijając wzrok w podłogę, gdybym mogła zrobiłabym w niej dziurę.
-To ja już pójdę- odrzekł Marco
-Poczekaj- wyrwało się z moich ust niczym torpeda. Sama nie wiem po co to powiedziałam, teraz nagle zabrakło mi języka w buzi.
-Dziękuję- rzekłam unosząc w górę telefon.
-Nie ma sprawy- odpowiedział blondyn i wyszedł.
Wpatrywałam się w drzwi przez które wyszedł Reus jak w święte miejsce, podsłuchujący Matt ukazał się przede mną.
-Shelly, co jest?
-A co ma być? Wracamy do pracy.
-Co jest między Wami?
-Marco przyniósł mi telefon, co w tym dziwnego?
-Dlaczego to było takie...bezuczuciowe.
Opierając się o parapet przodem do okna rozważałam wypowiedź Matty'ego. Bezuczuciowe, właśnie takie. Czy naprawdę to już koniec?
-Bezuczuciowe- powtórzyłam -Takie właśnie chyba jest.
-Michelle co Ty wygadujesz?
-Matty coś jest nie tak. Ze mną coś nie gra.
-Co to znaczy? Zrobiłaś coś?
-Nie. Między nami coś się wypaliło, to przeze mnie.
-Jakie wypaliło? Shell!
-Nie wiem, może nie powinniśmy być razem.
-Bredzisz dziewczyno. Żałujesz, że do Niego wróciłaś?
-Nie, ale chyba się nie wchodzi drugi raz do tej samej rzeki.
-Powiesz mi w końcu o co konkretnie chodzi?- niecierpliwił się Matt
-Odkąd tu przyjechałam to same nieszczęścia mnie spotykają. Dziecko, matka, to włamanie.
-Przecież to nie była Twoja wina.
-Przez to wszystko zamknęłam się w sobie. Wiesz ktoś kiedyś powiedział, że związek trzeba wciąż pielęgnować a ja co? Matt wiem, że tutaj jest moje miejsce na ziemi ale ja nie wiem czego tak naprawdę chcę, dokąd zmierzam. Nawet w tak dobrym momencie nie potrafiłam Mu nic powiedzieć.
-Shelly, chodź kończymy pracę i idziemy do domu.
-Matty, ja nie mam domu. Nawet to jest jak jakieś cholerne fatum. W swoim domu nie mogłam wytrzymać więc przeprowadziłam się do Reusa a teraz co? Bytuję u Lils.
-I co z tego? Jeśli będzie trzeba to ja Cię przygarnę.
-Kochany jesteś, wracamy do pracy.


***


Po skończonym dniu miałam wszystkiego dosyć aż po dziurki w nosie. Chciałam tylko iść spać i nic więcej nie robić, lecz niestety Matt miał inne plany.
-Matty proszę Cię, ja nie chcę.
-Nie marudź. Nie będziesz mi się tu użalać, prawda Lils?- zapytał dziewczynę, która entuzjastycznie pokiwała głową i stwierdziła:
-Tak, zrobiłam sałatkę, mam czekoladę, wino. No chyba nie chcesz, żeby się zmarnowało?
-Więc to wszystko razem uknuliście?- zapytałam.
-Ty Nas nigdy nie zostawiłaś w potrzebie- odpowiedział Matt.
Oglądaliśmy Pretty Woman smakując zdolności kulinarnych Lillian, podczas seansu otrzymałam sms-a. Miałam nadzieję, że to Reus ale się pomyliłam, to było od Mario.
Hej S.
Jutro o 20.00 organizuję imprezę pożegnalną. Błagam przyjdź.
Mario
A więc to naprawdę się dzieje, Goetze opuszcza Dortmund. Przykro mi niezmiernie z tego powodu. Ten mały, wesoły pączuś już nie zagra w naszych barwach. Nie będę się miała z kim kłócić i ten sms: "Błagam przyjdź". Tak jakby wcale nie chciał stąd wyjeżdżać, biedny Mario. Kątem oka spojrzałam na Lils, która w kuchni otwierała butelkę wina.
-Może pomóc?- zapytałam.
-Tak, jasne- odrzekła podając mi korkociąg.
-Lils zadręczam Cię swoimi problemami a nawet nie spytałam co u Ciebie.
-Wszystko w porządku- odparła.
-On wyjeżdża prawda?- zapytałam spoglądając na dziewczynę.
Spojrzała na mnie tymi dużymi oczami i odparła:
-Tak, wyjeżdża. Jestem na Niego taka wściekła, wiedział o tym od dawna. Wiesz, jak miałam 15 lat marzyłam o księciu na białym koniu. Lecz każdy chłopak po 2, 3 dniach okazywał się zwykłym dupkiem myślącym tylko o jednym. Nienawidziłam Mario, wydawał mi się taki zbyt luzacki, wieczny chłopiec. Ale przekonał mnie do siebie, zakochałam się jak nastolatka i on z dnia na dzień mi powiedział, że wyjeżdża. Nie wyobrażałam sobie tego, On tam ja tu? Powiedziałam Mu, że to koniec i wyszłam, był zawiedziony. Ale dlaczego mi wcześniej nie powiedział? Nie kontaktowałam się z Nim od tamtej pory.
-Wiesz, że jutro jest impreza pożegnalna?- zagaiłam ocierając łzy. Nie mogłam patrzeć na przesiąkniętą bólem Lils.
-Wiem, ale nie idę. Nie zniosę tego widoku.
-Rozumiem- przytuliłam przyjaciółkę i pocałowałam w czoło.
*************************



wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział 39- Błagam,tylko nie mów, że wszystko będzie dobrze.

Nawet nie wiem ile siedzę już na tym łóżku, Marco drgnął pomrukując cicho.
-Czemu nie śpisz?- zapytał.
Odwróciłam się w Jego stronę, chciałam Mu tyle powiedzieć ale nie mogłam. Miałam w sobie tę cholerną blokadę, która nie pozwalała mi na to. W pomieszczeniu było całkowicie ciemno, w końcu była 2.00 w nocy. Widziałam jedynie cień rzęs, który opadał na policzki blondyna. Zaczęłam bawić się palcami u rąk, na których paznokcie były koloru czerwonego zupełnie jak teraz moja twarz.
-Marco...ja, to nie jest tak, że Cię nie kocham- zaczęłam półsłówkami na co Reus wcale nie odpowiadał. Po prostu leżał nieruchomo wpatrując się w moją osobę.
-Nie wiem co mam Ci powiedzieć. Chcę ale nie potrafię, to wszystko dzieje się za szybko- nie rozpłakałam się lecz niewiele brakowało. Blondyn nadal milczał, chciałam mojego starego Marco. Tego, którego by mnie przytulił i powiedział, że jest przy mnie. Nowy Marco ani nie drgnął, był jak skała kontynuowałam wiec:
-Odkąd tu przyjechałam z Mediolanu to wszystko idzie nie tak. Pieprzy się co tylko możliwe, ale nie wyjechałam stąd bo wiem doskonale, że to moje miejsce na Ziemi. Od zawsze to wiedziałam, Ty tu jesteś więc nigdzie się nie wybieram. Lecz teraz milczysz co jest okropne, wolałabym żebyś zaczął krzyczeć i wyszedł trzaskając drzwiami.
-Michelle...Przykro mi, naprawdę mi przykro z powodu tego co się stało ale nie pozwalasz sobie pomóc. Nie dopuszczasz mnie do siebie i przez to nie mam pojęcia czy jestem Ci do czegoś potrzebny. Nie chcę tak.

Analizowałam każde słowo Reusa. Naprawdę taka jestem? Musze przemyśleć, muszę odpocząć.
-Jesteś, jesteś mi potrzebny- odparłam krótko- Ale nie będziemy teraz tego roztrząsać. Chyba mieszkanie razem nie było dobrym pomysłem- stwierdziłam łapiąc walizkę na kółkach.


***

Nim się spostrzegłam już maszerowałam ulicami Dortmundu w kierunku domu Lils. Było strasznie cicho i ciemno, bałam się bardzo. Chciałam wyjąć telefon i słuchawki z torby, aby czymś zagłuszyć mój strach. Wtedy zorientowałam się, że mój telefon został u Reusa.
Dochodząc do celu mojej wizyty zadzwoniłam kilka razy dzwonkiem. Wiedziałam, że głośne pukanie nie zbudzi Lillian. Po chwili ujrzałam zaspaną dziewczynę w drzwiach.
-Shell? A co Ty tu robisz o tej porze?
-Mogę wejść?

Lils wpuściła mnie do środka otwierając na oścież wrota.
-Przepraszam, że o tej porze ale musiałam gdzieś się podziać.
-Siadaj w salonie, zrobię Nam herbaty.

Po kilku minutach dziewczyna wróciła z dwoma parującymi kubkami. Ja natomiast zajmowałam sofę trzymając twarz w dłoniach.
-Shelly co się stało? Pokłóciłaś się z Marco?
-Nie-
odparłam krótko
-Więc o co chodzi?
-Czy ja naprawdę jestem taka beznadziejna? Czy jestem aż taką egoistką?
-Michelle o czym Ty mówisz?
-Mama zostawiła mi list przed śmiercią.
-To miłe z Jej strony.
-Tak, bo taka właśnie była: miła, silna, nie dawał nic po sobie poznać. Gdyby nie powiedziała, że jest chora nic bym nie wiedziała. Nie oznajmiła mi nawet, że czuje się gorzej a ja byłam tak zajęta salonem, że nawet nie zadzwoniłam zapytać jak się czuje-
rozpłakałam się na dobre - Napisała mi w liście, że jest ze mnie dumna. Jest przy mnie, wie że sobie poradzę Ale ja tego nie jestem pewna Lils. Boję się tak bardzo.
-Michelle pij tą herbatę, trzęsiesz się cała.

Upiłam łyk by dalej kontynuować.
-Po rozstaniu z Reusem powiedziałam sobie, że zostanę kobietą sukcesu.
-Przecież jesteś. Masz swój własny salon-
przypomniała mi Lillian.
-W Mediolanie nie miałam czasu na jakiekolwiek romanse, przyjaciół. Odkąd tu przyjechałam to wszystko idzie nie po mojej myśli...
-Shell co się stało? Powiesz mi dlaczego przyszłaś tu o tak późnej porze?
-Czasami zastanawiam się co Wy tu jeszcze robicie: Ty, Matt, Reus...Wszyscy przecież ode mnie odchodzą.
-Shell! Co Ty wygadujesz. Sophie nie odeszła, ona umarła. Każdego to czeka.
-Marco też się wkurzył, że tak do Niego powiedziałam. To nie był pierwszy raz. Myśli, że Go nie kocham. Uważa, że jestem z Nim z przyzwyczajenia. Po prostu poszedł sobie spać a ja tak bardzo chciałam Mu powiedzieć, że mi zależy. Kocham Go, jak zobaczyłam Go po powrocie tutaj to myślałam, że serce mi z piersi wyskoczy. Ale nie umiem o tym rozmawiać. Zamknęłam się w sobie.
-Nie płacz, proszę
- Lillian głaskając moje włosy przytuliła mnie.
-Błagam Cię tylko nie mów, że wszystko będzie dobrze.
***************************
Przepraszam za taką długą przerwę w rozdziałach ale miałam chwile zwątpienia i nawet o zawieszeniu pomyślałam.
Ale dodaję:)
Buziaki:*

niedziela, 27 lipca 2014

Rozdział 38- Proszę Cię o jedno: nie płacz.

Gdy weszłam na salę zabiegową o mało co nie zemdlałam, Sophie leżała nieruchomo a lekarze odłączali Jej wszelkie kabelki z ciała.
-Boże, co Wy robicie?- krzyczałam rozzłoszczona
-Michelle, uspokój się- odciągnął mnie medyk.
-Co z nią?- płakałam już mówiąc przez łzy.
-Przykro mi. Możesz iść się pożegnać.
Patrząc jak zaczarowana w szybę zbliżałam się coraz bliżej mojej biologicznej matki. Usiadłam na krześle łapiąc Jej lodowatą dłoń, tak jakbym czekała, aż się wybudzi. Na mojej twarzy zdało się nie występować żadna jakakolwiek emocja. Po prostu siedziałam tam wpatrzona w nieruchomą Sophie po czym cjciałam przemówić ale potok łez uniemożliwił mi to. Opierając czoło o dłoń kobiety płakałam jak bóbr, niczym wodospad zalałam pościel łzami. Ona nawet nie drgnęła, po chwili wyszłam z sali nadal nie mogąc pogodzić się z tym, że już Jej nie ma. Pojawiła się w moim życiu, jedna głupia chwila i już umarła. Usiadłam w korytarzu patrząc tępo w sufit, lekarz przyniósł mi plastikowe naczynie wypełnione wodą i kopertę. Kładąc rękę na ramieniu odszedł w nieznanym mi kierunku, odstawiłam kubek z wodą otwierajac kopertę.

Droga Shelly
Jeśli czytasz ten list to pewnie już mnie nie ma. Bylaś, jesteś i będziesz czymś co mnie najlepszego w życiu spotkało. Zawsze będziesz moją małą Shelly. Tak się cieszę, że pozwoliłaś mi pobyć trochę w swoim życiu, to moje najpiękniejsze chwile. Możesz być z siebie dumna, wyrosłaś na mądrą, pełnowartościową dziewczynę. Jak spotkam tu Twoich rodziców to na pewno im za to podziękuję. Proszę Cię tylko o jedno nie płacz, nie rozpaczaj bo ja jestem cały czas przy Tobie. Gdziekolwiek jesteś, cokolwiek robisz. Nie pozwolę, by mojej Michelle coś złego się przydarzyło. Chciałabym Ci jeszcze tyle opowiedzieć, lecz już nie mogę. Nie mam na to sił, nie mam tyle czasu. Właściwie to gdyby nie ta aparatura, która za mnie oddycha już by mnie tu nie było. Pamiętaj bądź wyrozumiała dla ludzi i pomagaj innym w potrzebie. Masz dobre serce więc nie muszę się o Ciebie martwić. Nienawidzę pożegnań więc po prostu odejdę.
Kocham Cię,
Sophie

Co czułam? Wszystkie uczucia skumulowane we mnie naraz. Z każdym dalej czytanym sowem płakałam coraz bardziej.
-Dlaczego mi to zrobiłaś? Dlaczego odeszłaś?- pytałam sama siebie.

"Proszę Cię o jedno nie płacz"- czytając po raz kolejny to zdanie rozmazałam makijaż doszczędnie. Schowałam do torby list kierując się do łazienki, by zmyć make-up. Nie dbałam już o nic, spojrzałam na swe beznadziejne odbicie w lustrze po czym zmierzałam w stronę domu. Idąc przypomniały mi się chwile z Sophie przeplatane slowami z listu.
"Jestem przy Tobie"
Mijałam beznamiętnie ludzi trącając ich niechcący, jedni szli dalej, drudzy z niezadowoleniem kręcili głowami a Ci ostatni krzyczeli za mną. Nie obchodziło mnie to, mogli mnie nawet pobić. Miałam to gdzieś. Docierając pod dom spostrzegłam, że stoi pusty. Może to i dobrze. Nie będę musiała przed nikim nic udawać, rozsiadłam się na sofie i po raz kolejny tego dnia zaczęłam płakać. Gdy się nieco uspokoiłam postanowiłam wziąć prysznic po czym przeniosłam się do kuchni by cos ugotować. Przez to wszystko strasznie mnie bolała głowa a na pusty zołądek żadna tabletka nie pomoże. Po chwili do kuchni wpadł Marco, jak to po treningu głodny i usmiechnięty.
-Nie mam dziś na nic siły. Klopp oszalał- zakomunikował Reus.
Zaczął opowiadać co się działo na treingu. Normalnie to z miłą chęcią słuchałabym co wyczyniali na boisku ale nie dziś.
-Przepraszam Cię, muszę wyjść- stwierdziłam ubierajac buty.
Szłam ulicami Dortmundu dumając nad swoim życiem, każdy mnie zostawia. Moi rodzice, Sophie, dziecko też straciłam. Tylko czekam aż Reus, Lils, Matt stwierdzą, że jestem do niczego. Nie będę się gniewać tym razem, widocznie taka moja dola. Rozmyślając tak intensywnie sposptzrgłam, że nieco oddaliłam się od domu. Postanowiłam wiec wrócić zdając sobie sprawę, że muszę wziąć się w garść i stawić czoło rzeczywistości. Wchodząc do środka zastałam Marco wyciągającego naczynia ze zmywarki
-Wypadło Ci coś z torby- stwierdził podając mi ową kopertę.
Usiadłam przy stole wpatrując się w nią jak w drogocenny klejnot. Blondyn uklęknął koło mnie i stwierdził:
-Nie powinienem tego czytać, przepraszam.
-Co Ty tu jeszcze robisz?
- zapytałam patrząc nieruchomo w jeden punkt.
Zdziwiony nie wiedział o co chodzo. Spojrzałam w Jego oczy kontynując swą wypowiedź.
-Ludzie odchodzą, prędzej czy później. Lepiej zrób to teraz, nie chcę potem znów przez to przechodzić.
Blondyn wstał gwałtownie z miejsca kierując się do salonu.
-Naprawdę tego chcesz? Non stop mi to powtarzasz Shell. Rozumiem, że jest Ci ciężko ale ja też straciłem dziecko. Kocham Cię lecz Ty mnie już chyba nie. Boisz się samotności, jesteś tu z przyzwyczajenia. Nie rób tego!- oznajmując poszedł na górę do sypialni.
"Masz dobre serce. Wyrosłaś na mądrą dziewczynę". W głowie wciąż miałam słowa Sophie. Czyżby się przeliczyła? Sama nie wiedziałam co ja w tym życiu robię. Dlaczego mi tak ciężko? Do czego zmierzam? Zadawajac mnóstwo pytań podeszłam do okna obserwując parę, która rozmawia o czymś przy świetle księżyca. Wyglądają na szczęśliwych. Tak beztrosko jak każda para powinna wyglądać. Ona uśmiecha się nieśmiało lecz promiennie, On natomiast oczarowany dziewczyną wpatruje się jak w obrazek. Odrywajac wzrok od okna swe kroki skierowałam w stronę sypialni. Do naszej wspólnej sypialni. Stojąc u progu drzwi widzę śpiącego już Reusa- musiałam dość długo stać przy tym oknie. Nie udaje. Nawet nie drgnął jak znalazłam się obok. Siadając tyłem do blondyna nadal rozmyślam. To moje główne zajęcie dzisiejszego dnia.
************************
No i skończyły sie malinowe rozdziały!
Trochę grozy musze tu wprowadzić zeby za słodko nie było.
Jak myślicie? Co dalej ze związkeim Marco i Shelly?

Buziaki:**

niedziela, 20 lipca 2014

Rozdział 37- Przestań to tylko głupi zegarek.

Mijały tygodnie a ja przyzwyczajałam się do myśli, że nie odzyskam już swoich projektów. Jednakowoż wtedy dostałam telefon od Matta abym szybko dotarła do salonu. Gdy znalazłam się na miejscu zauważyłam na parkingu wóz policyjny, weszłam niepewnie do środka nie mając pojęcia co tam zastanę. W środku ujrzałam mężczyznę, który bezczelnie się uśmiechał jakby nie zdawał sobie sprawy co się dzieje wokół.
-Co tu się wyprawia? I co ten człowiek robi w naszym salonie?- zapytałam.
-To wszystko jego sprawka Michelle.
-Słucham?- wytrzeszczyłam oczy nie dowierzając w to co właśnie usłyszałam.
-Tak, dobrze słyszysz słoneczko. Ja ukradłem zegarek Twojego kochasia i Twój laptop niszcząc Go doszczędnie Chciałem się odegrać. Nie chciałaś ze mną sypiać to teraz masz- Thomas, ten sam sponsor, który niedawno z nami pracował uśmiechnął się szyderczo.
-Żebyś zgnił w więzieniu!- wykrzyczałam Mu prosto w twarz.
-Zabierzcie Go- rozkazał Matt po czym funkcjonariusze wyprowadzili mężczyznę w kajdankach.
-Shell, w porządku?
-Tak, po prostu jestem wściekła, że musimy wszystko zaczynać od nowa. Dobrze, że głupsza myśl nie wpadła Mu do głowy.
-Masz rację a jakby spalił nasz salon?
-Matt wypluj to.
-Przepraszam, po prostu głośno myślę. Nie przejmuj się. Siedziałem długo nad projektami i coś mamy.
-Jesteś najlepszy. Co ja bym bez Ciebie zrobiła
.

***

Dzięki Matt'owi byliśmy o dwa kroki do przodu, mieliśmy połowę roboty za sobą. Jestem dobrej myśli, gdyż wypuścimy naszą wiosenną kolekcję w czasie. Może to głupie ale cieszę się z tego włamania. Mimo utraconych rzeczy zdałam sobie sprawę, że otaczam się prawdziwymi przyjaciółmi, którzy są ze mną nie tylko w dobrych chwilach. Czytałam najnowsze wydanie Beauty- dwutygodnika poświęconemu modzie gdy do domu po treningu wszedł Marco. Zamyślona nie zauważyłam nawet Jego obecności
-Nad czym tak myślisz Michelle? Nie martw się na pewno odzyskasz swoje projekty.
-Właśnie, że nie
- stwierdziłam
-Wiesz coś więcej?
-Tak Reus, wiem kto się włamał. To Thomas. Ten sam, który oferował mi wygranie konkursu za seks. Zrobił to z zemsty, zniszczył moje projekty i wziął Twój zegarek. Przepraszam.
-Za co?
-Pozbyłeś się zegarka z mojej winy. Gdybym nie miała z nim do czynienia to...
-Przestań, to tylko głupi zegarek
.

***

Spokojny wieczór przerwał mi dźwięk telefonu wydobywający się ze stolika.
-Tak słucham?
-Pani Michelle Bieller?
- zapytał nieznajomy głos. -Dzwonię ze Szpitala w Dortmundzie, pańska mama jest u Nas.
Mama? W pierwszej chwili nie docierało do mnie to co właśnie usłyszałam. Mimo wszystko postanowiłam wyruszyć do szpitala. Reus wyszedł gdzieś do Matsa więc zmuszona byłam pojechać sama. Nie zważając na znaki i światła pędziłam przed siebie, zdałam sobie właśnie sprawę, że przyzwyczaiłam się do Sophie. Zależało mi na Niej, jak torpeda wpadłam do szpitala pytając się gdzie mogę znaleźć kobietę. Gdy zaprowadzili mnie na miejsce to myślałam, że serce wyskoczy mi z klatki piersiowej. Leżała taka bezbronna, podłączona do miliona kabelków, podeszłam po cichu by nie zbudzić kobiety i zsunęłam rolety w dół. Słońce świeciło wprost na Sophie drażniąc Jej oczy. Odwracając się zauważyłam, że kobieta już nie śpi.
-Przepraszam, chciałam być ciszej. Obudziłam Cię.
-Nie spałam
- wyszeptała prawie niesłyszalnie
-Co się stało?
-W pewnym momencie gorzej się poczułam ale to normalne w mojej chorobie. Nie ma czym się przejmować
-Strasznie blado wyglądasz. Może kupić Ci coś? Potrzebujesz czegoś konkretnego?
-Nie Shelly, nie musisz nic kupować, nie potrzebnie tu przyjechałaś.
-Sophie nie dyskutuj. Ja pójdę po jakieś owoce a Ty tu masz odpoczywać jasne?
-Nigdzie się stąd nie ruszam
- odrzekła moja rodzicielka.
Wychodząc z oddali ujrzałam lekarza wiec postanowiłam Go wypytać o zdrowie mamy.
-Panie doktorze jestem Michelle Bieller. Co z Sophią?
-Jest bardzo słaba, choroba się poszerza. Są przerzuty.
-Nie można nic więcej zrobić?
-Przykro mi. Można tylko czekać, mam dla Pani pewną radę. Nie można się poddawać, trzeba pokazać choremu, że jakoś się trzymamy i damy radę.
-Tak oczywiście, dziękuję.


***

Do domu dotarłam bardzo późno, czekałam aż Sophie uśnie i dopiero wtedy zmierzyłam w kierunku domu. Odkluczyłam drzwi i weszłam do salonu, Marco spał sobie w fotelu oglądając jakiś film. Podeszłam do Niego od tyłu i zarzucając ręce na klatkę piersiową pocałowałam w sam czubek głowy.
-Michelle? Gdzie byłaś? Martwiłem się.
-Przepraszam, byłam w szpitalu
- stwierdziłam opadając na sofę.
-Stało się coś?
-Sophie tam wylądowała, widok był tragiczny.
-Na pewno jesteś głodna, chodź do kuchni, zrobię Ci coś.
-Nie Marco. Jestem zmęczona i idę spać.
-Chcesz znów wylądować w szpitalu? Zjesz i nie będę z Tobą dyskutować.


***

Wczesnym porankiem obudziłam się i postanowiłam jechać do szpitala, blondyn spał jeszcze obok. Tak słodko wyglądał tuląc poduszkę, więc nie miałam serca Go budzić. Na kartce napisałam gdzie się wybieram i co jest celem mojej wizyty. Położyłam skrawek na stoliku nocnym i przelotnie pocałowałam Reusa na co wymamrotał coś przez sen i przerzucił się na drugą stronę.Przejazd zajął mi niecałe dwadzieścia minut. Gdy dotarłam do sali nikogo tam nie było. Zdenerwowana zaczęłam szukać kogokolwiek, żeby zapytać gdzie jest moja Sophie. W końcu znalazłam pielęgniarkę, która kazała mi się uspokoić. Moja rodzicielka była na dodatkowych badaniach, gdyż okazało się, że w nocy pogorszył się Jej stan. Przemiła kobieta zapewniła mnie, że sytuacja jest już opanowana, siedziałam więc na krześle czekając na przybycie Sophie. Strasznie długo nikt nie przychodził więc zaczęłam się denerwować, do głowy przychodziły mi już najczarniejsze scenariusze. Aby nie zwariować postanowiłam poszukać mojej mamy.
*************************************************************************
Uffff chyba 4 dni Go pisałam:)
Mam nadzieję, że nie zasnęliscie w trakcie:)

Monika:*

piątek, 11 lipca 2014

Rozdział 36- Kompletny brak weny.

Postanowiłam razem z Mattem pomóc Lils, kupiliśmy mnóstwo czekolady i lodów po czym skierowaliśmy się z do domu dziewczyny.
-Przyszliśmy z odsieczą- rzekł od progu Matt.
-Nie potrzebnie się fatygowaliście. To koniec
-Lils o czym Ty mówisz- wtrąciłam -Przecież to nic takiego.
-Shelly! Mówiłam, że tak będzie. Po co ja się angażowałam. Wszystko jest bez sensu.
-Lilly rozmawiałaś z Nim?- zapytał chłopak.
-Nie. Oznajmił mi, że wyjeżdża i już, powiedziałam spoko. Rozumiecie, spoko. Tak jakby w ogóle mnie to nie obchodziło.
-No to powiedz mu to, powiedz mu co czujesz wariatko- przytuliłam przyjaciółkę głaskając Ją po głowie.

***

Gdy wracałam od Lils do domu zauważyłam otwarte drzwi. Pomyślałam, że to Marco choć zdziwiłam się, że nie zamknął drzwi.
-Już jestem- krzyknęłam po czym to co ujrzałam przerosło moje najśmielsze oczekiwania. W korytarzu wszędzie były porozrzucane buty i doniczki z kwiatami a włamywacz akurat w tym momencie skakał przez okno.
-Hej, zaczekaj!- krzyknęłam lecz na nic zdało się już to wołanie. Zresztą nie wiem co bym zrobiła jakby nie uciekł, pobiłabym Go? Był trzy razy większy, gdy zniknął z pola widzenia zaczęłam rozglądać się po domu. Wszędzie był bałagan nie do opisania, nie rozumiałam po co to zrobił. Skoro chciał coś ukraść to wystarczyło wziąć to co cenne a nie rozrzucać po całym mieszkaniu garderobą. Z tego co zdążyłam zauważyć to zginął laptop, który należał do mnie i zegarek Reusa. Nie mam pojęcia czy coś jeszcze, bo przez ten bałagan nie można nic określić. Lecz najwidoczniej przybył tu niedawno skoro tylko tyle zginęło.
-Co tu się stało?- zapytał nagle Marco a ja myślałam, że zawału dostanę.
-Musisz mnie straszyć? Rany, ale się przestraszyłam- stwierdziłam uspakajając oddech.
-Dlaczego wszystko jest porozrzucane?
-Ktoś się włamał, zginął mój laptop i Twój zegarek. Sprawdź czy coś jeszcze Ci nie zginęło.
-Nic Ci się nie stało?- zapytał blondyn.
-Nie, jak mnie zobaczył to uciekł. Nie zdążyłam nawet ujrzeć Jego twarzy.
-Dobra dzwonię na policję. Kto wie co to za psychol.
Podczas gdy Marco dzwonił na komisariat ja w tym czasie sprzątałam sypialnię, dosłownie wszystko było nie na swoim miejscu. Byłam wściekła, że zginął mój laptop, miałam tam najnowsze projekty na ciuchy, które dopiero wczoraj dopięłam na ostatni guzik. Mam nadzieję, że policja jednak znajdzie sprawcę włamania. Dość szybko, bo już po 20 minutach funkcjonariusz zjawił się w domu.
-Zginęło coś?- zapytał
-Tak, mój laptop i zegarek Marco- odpowiedziałam
-Tylko?
Spojrzałam ze zdziwieniem na policjanta.
-Przepraszam, po prostu sądząc po domu i po tym, że jest pan sławny to mógłby zabrać o wiele więcej rzeczy, chociażby jakaś koszulka.
-Nie, nic więcej nie zginęło. Przynajmniej nie zauważyliśmy...
-Dobrze a więc zegarek i laptop, tak?- notował mężczyzna -Laptop był pani?
-Tak, miałam na nim ważne rysunki. Jestem projektantką i to była najnowsza kolekcja. Nie zdążyłam nawet ich wrzucić na pendrive.
-Zrobimy co w naszej mocy, żeby znaleźć sprawców. Na razie dziękuję.
-Do widzenia- pożegnaliśmy mężczyznę.
-Wiesz co?- zwróciłam się do blondyna -Ja ostatnio czytałam, że w tej okolicy grasuje jakiś przestępca ale pisali, że jako swoją wizytówkę zostawia jakieś straszne straty typu wybija szybę albo wylewa jakąś farbę na dywan. A u Nas oprócz bałaganu nic nie ma, to musiałbyć ktoś inny.
-Może Go spłoszyłaś i nic nie zdążył zrobić.

Mijały dni i nadal nic nie było wiadomo, kiedyś odwiedził Nas policjant i stwierdził, że nic nie może zdziałać bo nawet żadnych odcisków nie znaleźli. Wskazałam też okno przez które wyskakiwał ale było czyste. Próbowałam odtworzyć jakoś stare projekty ale już nic nie wychodziło takie same. Jak ma się wenę to trzeba szybko Ją zapisywać, żeby nie wyleciała z głowy. Ja nie potrafiłam już tego zrobić. Wkurzina na siebie o to, żę mogłam zgrać  to gdziekolwiek wyrzucałam kolejne kartki papieru.
-Okropne. Dlaczego nie zapisałam tego cholernego projektu!
-Nie denerwuj się, skąd mogłaś wiedzieć, że nas okradną- uspokajał mnie Marco.
-Powinnam przewidzieć taką ewentualność. Marco....zbliża się wiosna, co ja powiem klientom? Wyskoczę z zimowymi ubraniami? Wcisnę im kit, że taka moda?
-Kochanie może jeszcze znajdą ten laptop.
-A co jak nie? Widzisz jak im to opornie idzie. A zresztą nawet jak znajdą to może wszystko być pousuwane. Nie wiem co to był za człowiek.

***

Wszyscy ostatnio chodzili przygnębieni. Ja byłam wściekła, że nie mam moich projektów i jak na złość niczego  nowego nie mogłam wymyśleć. Lils była przygnębiona tym, że Goetze się wyprowadza, Mats był zdołowany bo nie miał drugiej połówki. Zawsze jak zbliżała się wiosna dopadało Go to uczucie. Dodatkowo  dobiajające jest to, że jest gejem. Nie ulatwa to sprawy. Marco natomiast złapał jakąś kontuzję stopy przez co nie mógł się nadwyrężać i nie wiadomo czy wyjdzie w podstawowym składzie z Realem. W samym dodatku chodziłam po domu zła jak osa nie mogąc sobie darować mojego laptopa.
-Chyba zaraz oszaleję!- krzyknęłam w mojej pracowni do Matta.
-Co się stało?- zapytał brunet.
-Kompletny brak weny.
-U mnie to samo. Nienawidzę wiosny.
-Cholera! Powinniśmy się cieszyć, że ciepło idzie a tu klęska za klęską- rzekłam
-Shell chodźmy stąd, pójdziemy na jakiś obiad czy coś. Nie wytrzymam tu dlużej.
-Masz rację, dajmy sobie na dziś wolne.
***********************
\Następny przy 7 komentarzach!!!:*

Miłych wakacji :**

Monika ♥

sobota, 5 lipca 2014

Rozdział 35- Borussia jest dla mnie ważna.

Od samego rana postanowiłam odwiedzić Lils, z racji tego, że dawno się z Nią nie widziałam. Zastałam zapłakaną dziewczynę w kuchni.
-Co się stało?
-Mario wyjeżdża.
-Gdzie?
-Do Bayernu
-I dlatego płaczesz?
-Ja Go kocham- Lillian się rozpłakała jak niemowlę
Dopiero doszło do mnie to co powiedziała do mnie przyjaciółka. Mario opuszcza Borussię. Kto wie czy nie na zawsze.
-Nie płacz, poradzimy sobie.

***

Gdy wróciłam do domu zauważyłam w kuchni rozwścieczonego Reusa. Trzaskał szafkami szukając czegoś.
-Czego szukasz?
-Niczego.
-No przecież widzę Marco.
-Daj mi spokój! Niczego nie szukam!- blondyn wyraźnie podniósł głos.
-Reus! Nie krzycz na mnie. Nie moja wina, że Goetze zmienia klub!- domyśliłam się co jest powodem złości chłopaka.
-No pięknie! Ty też wiedziałaś? Tylko ja dowiaduję się ostatni. Najlepszy przyjaciel nie ma co!- trzasnął drzwiami po czym wyszedł.
Blondyna nie było dość długi okres czasu więc postanowiłam wziąć prysznic. Gdy wróciłam siedział spokojnie jakby nigdy nic na łóżku, było już późno więc postanowiłam iść spać. Położyłam się na jednej połowie wsadzając sobie ramię pod głowę. Skuliłam się niczym kot.
-Porozmawiasz ze mną?- zaczął Reus.
-Uspokoiłeś się już?
-Przepraszam. Nie powinienem.
-Ale to zrobiłeś.
-Shell....
-Nie, Marco. Co Ci takiego zrobiłam, że się na mnie wyżywasz? Trzeba było od razu powiedzieć, że mam Ci zejść z drogi.
-Przepraszam, on po prostu jest moim najlepszym przyjacielem. Szlak mnie trafia, że dowiaduję się  o tym dopiero teraz i smutno mi, że muszę tu zostać sam.
Czułam jak narasta we mnie złość więc wstałam szybko z łóżka.
-Sam?! Skoro tak Ci źle to jedź za Nim i ożeń się od razu. Po cholerę masz się tu ze mną męczyć!.
Wyszłam szybko siadając w salonie kołysząc się na fotelu.
-Michelle...- uklęknął przede mną Reus.
-Zostaw mnie.
-Shelly, skarbie...Posłuchaj mnie
-Idź stąd! Nie chcę Cię słuchać.
-Obiecałem sobie, że już nigdy w życiu Cię nie skrzywdzę.
-To Ci się nie udało. Wyjdź, idę spać.
-Shell!
-Dobranoc- trzasnęłam drzwiami z całej siły kładąc się do snu.

***

-Wiem, że nie śpisz- rzeknął Reus pochylając się nade mną. Był już ranek więc postanowiłam wstać.
-Która godzina?
-9.30- poczułam dłoń blondyna na policzku.
-Nie dotykaj mnie
-Michelle...
-Idę do Matta, odsuń się.
-Nigdzie nie pójdziesz- Marco przycisnął mnie wgłąb łóżka -Dopóki nie porozmawiamy. Przywiążę Cię jeśli to będzie konieczne. Nie wiem jak mam do Ciebie dotrzeć.
-Czego ode mnie chcesz? Już ok, rozumiem. Ulitowałeś się nade mną, zaciągnąłeś mnie do łóżka. Teraz daj mi święty spokój.
-Michelle,  nawet tak nie mów jasne?- Reus wyswobodził mnie z uścisku dzięki czemu mogłam usiąść.
-Naprawdę tak źle o mnie myślisz? Pojechałbym na koniec świata za Tobą, bo Cię kocham.
-Męczysz się ze mną, widzę to.
-Co?! Naprawdę tego nie widzisz jaki jestem szczęśliwy? Popatrz na mnie.
Nie chciałam tego zrobić wiec ujął mój podbródek w swoje dłonie.
-To było nieporozumienie, rozumiesz? Chodziło mi o to, że będę za Nim tęsknić. Jest dla mnie jak brat.
-Wyjedziesz do MoNACHIUM?- zapytałam ze łzami w oczach.
-Borussia jest dla mnie ważna. Poza tym nigdzie się bez Ciebie nie rusza,
-Marco, nie rób mi tego. Za bardzo Cię kocham i jeśli....
-Shell nie zostawię Cię. Przecież wiesz, że Cię kocham. Przepraszam za wczoraj.
-Możesz mnie przytulić?- zapytałam pochlipując cicho.
Reusowi dwa razy nie trzeba było mówić.
-Ćśś mała, już jest dobrze. Jestem przy Tobie.

***

Poszłam na zajęcia, które zapowiadały się nieciekawie. Właściwie to było tak nudno, że przy pierwszej lepszej przerwie postanowiłam iść z Mattem na kawę aby się wybudzić z zimowego snu.
-Shell, musimy porozmawiać- zagaił chłopak
-Coś się stało?
Ton głosu bruneta nie wskazywał na nic dobrego.
-Chodzi o Lils. Byłem wczoraj u Niej, to nie ta sama dziewczyna. Wciąż tylko śpi i płacze.
-Matty wiem. Ale naprawdę nie mam pojęcia co możemy dla Niej zrobić. Trochę jestem zła na Mario. Mógł Jej od razu powiedzieć, że zamierzał wyjechać.
-I co teraz?
-Nie wiem, trzeba z Nią porozmawiać. Nie może tak przecież lamentować nad sobą całe życie- oznajmiłam
-Przecież to nie koniec świata, istnieją jeszcze związki na odległość, prawda?
-Matt, chyba sam w to nie wierzysz.
*********************************
Kolejny leci do Was.

Buziaki:****
Monika ♥

sobota, 28 czerwca 2014

Rozdział 34- Reus! Bo zaraz naprawdę stracisz palca:)

Dzisiaj siostra Marco-Melanie miała przywieźć swojego syna Nico pod naszą opiekę, gdyż miała do załatwienia ważną sprawę. Dziewczyna stawiła się punktualnie a mały jak zwykle był pełen energii.
-Wujek! Cocia!- krzyknął chłopiec przytulając się do nas.
Mel spieszyła się więc zostawiła rzeczy Nico i zniknęła.
-Pomożesz mi robić naleśniki?- zapytałam kucając przy małym.
-Ocywiście- rzekł poważnie niczym Wojciech Modest Amaro w Piekielnej Kuchni.
-Nico, pozwolimy wujkowi robić naleśniki?
-Wujek ne obraz sie ale nie umies. Ja chce sam z cocią.
-Ja nie umiem?-
zapytał Marco na co oboje z chłopcem zachichotaliśmy.
-Blondasie może rzeczywiście nie zblizaj się lepiej do kuchni, bo coś wysadzisz. Po co mamy dawać dodatkową pracę strażakom w okolicy i tak już są zapracowani. Lepiej idź na zakupy, lodówka jest prawie pusta.
-Zołza! Ty też przeciwko mnie? Jesteście okropni. Ja wychodzę i nie wiem kiedy wrócę-
stwierdził blondyn opuszczając dom.
-Udało się! Wykurzyliśmy Go z domu. Piąteczka!- oznajmiłam Nico przybijając z nim piątkę.
Zaczęliśmy robić naleśniki co opornie Nam wychodziło, bo więcej w tym było wygłupów niż samego pieczenia. Cali biali od mąki nie zauważyliśmy kiedy Reus zjawił się w kuchni.
-I to ja niby miałem wysadzić kuchnię? Co tu się stało? Tajfun przeszedł?
Rozejrzeliśmy się z Nico po pomieszczeniu, rzeczywiście wszędzie było biało. Z ust chłopca wyrwało się:
-Upsss.
-Ale za to jakie pyszne naleśniki nam wyszły
- oznajmiłam. -Siadajcie, potem posprzątamy.
Zajadaliśmy naleśniki w kompletnej ciszy, to niewiarygodne jak nasza trójka była głodna.
-Należało by tu teraz posprzątać- stwierdził Marco.
-No to Ty tu ogarnij a my z Nico pójdziemy się przygotować na spacer!- krzyknęłam po czym złapałam chłopca za rękę i pognałam po schodach do góry.
-Wracajcie tu! Sam mam to sprzątać?
-Poradzisz sobie. Wierzymy w Ciebie
- krzyknęłam ze schodów.
-Co za chamy jedne!
***
Siedzieliśmy przed telewizorem oglądając bajkę, Nico natomiast zasnął na moich kolanach.
-Słodko razem wyglądacie- skwitował Reus.
Po chwili zastanowienia postanowił powiedzieć:
-Wiesz byłem zawsze Jego ulubionym wujkiem a dziś wolał Ciebie.
-Ejj, nadal tak jest. Nico Cię uwielbia. Nawet nie wiesz ile razy przez ten czas usłyszałam Twoje imię. No co Ty jesteś zazdrosny o Nico?
-Nie słoneczko.
-Więc o co chodzi.
-Nie wiem czy mogę już to powiedzieć. Czy nie jest za wcześnie.
-Reus, jak zacząłeś to dokończ.
-Będziesz wspaniałą matką, Michelle-
stwierdził Marco na co ja opuściłam wzrok. -Tak sobie pomyślałem, ze może już czas, co?
-Marco, posłuchaj. Wiem jak bardzo chcesz być ojcem. Ale dla mnie to wszystko za wcześnie. Jesteś w stanie jeszcze poczekać?
-Na Ciebie zawsze
- pocałował mnie w czoło.

***

Gdy chłopiec się obudził postanowiliśmy iść na spacer, zwiedziliśmy chyba pół Dortmundu. Mały był wykończony więc Marco wziął Go na barana i skierowaliśmy się do domu. Razem z Reusem zrobiliśmy kolację. Nico natomiast bawił się klockami.
-Pokroisz te pomidory?
-Jasne.
-Tylko nie utnij sobie palca geniuszu.
-Ja? No chyba żartujesz-
uśmiechnął się blondyn.
Gdy odwróciłam się usłyszałam krzyk:
-Ałćć!!!
-Boże, mówiłam Ci, że masz uważać. Pokaż to...
-Nic mi nie jest! Żartowałem-
zaczął się śmiać pokazując mi rękę.
-Jesteś nienormalny. Idź lepiej nakryć do stołu, bo zawału zaraz dostanę.
-Czyli martwisz się troszkę o mnie?
- zapytał Reus przytulając mnie od tyłu. Położył brodę na moim ramieniu wyczekując odpowiedzi.
-Delikatnie- odparłam z uśmiechem.
-Tylko tak?- zapytał wkładając swe ręce pod moją bluzkę wędrował palcami po nagim brzuchu.
-Reus! Bo naprawdę zaraz stracisz palca.
Blondyn złapał mnie za biodra i przyciągnął przodem do siebie.
-Nie mogę już przytulić się do swojej dziewczyny?
-Przytulić się możesz ale nie obmacywać.
-Zabronisz mi?-
zapytał przygryzając dolną wargę.
-Może tak, może nie.
-Jesteś niedobra, kobieto
.- Reus chciał mnie pocałować lecz zwinnie się odsunęłam.
-Chodź na kolację zboczeńcu- klepnęłam blondyna w tyłek.
Po zjedzonym posiłku Marco obiecał Nico zbudować z nim wieżę z klocków. Postanowił iść na górę, ja w tym czasie posprzątałam po kolacji i odpoczywałam na kanapie. Minęła godzina a Oni nadal tkwili w sypialni więc postanowiłam zobaczyć co się tam dzieje. Podchodząc bliżej zaniepokoiłam się straszną ciszą, gdy weszłam do środka zauważyłam śpiącego Marco obejmującego Nico. Spali tak słodko, że nie miałam serca ich budzić. Ale było już bardzo późno.
-Marco, Marco obudź się- delikatnie szarpnęłam blondyna.
-Co się stało?
-Już późno. Rozbierzmy Go i niech sobie śpi tutaj


*****************************************************************************

Wymęczyłam! :)

Mam nadzieję, że się spodoba:)

<3

niedziela, 22 czerwca 2014

Rozdział 33- Osz Ty, Ja Ci pokażę :)

Matka-powinna być to osoba, której bezgranicznie ufasz i nie boisz się powierzyć żadnej tajemnicy. Twoja najlepsza przyjaciółka która wie o Tobie wszystko, jakie ciasto najlepiej lubisz, po jaki smak jogurtu najczęściej sięgasz na pólkach supermarketu. To, że nienawidzisz gdy jest zima i ślizgasz się po lodzie, tego, ze masz uczulenie na truskawki i nie możesz ich jeść. Tak powinno być w każdej rodzinie, Matka powinna być dla Ciebie wzorem do naśladowania. Dlaczego tak wiec nie zawsze jest? Dlaczego tyle dzieci znajduje się w domach dziecka? I mimo, ze te matki są okropne to ich małe pociechy codziennie siedzą wieczorem przy oknie mając nadzieję, że mamusia dzisiaj po mnie wróci? Ja idąc do Sophie też nie czułam się komfortowo, to była moja matka ale żadnych więzi nie odczuwałam. Jest to dla mnie kobieta, z którą muszę się spotykać, bo tak trzeba. Podeszłam do drzwi mojej rodzicielki wciskając nerwowo dzwonek, otworzyła mi sama we własnej osobie wyraźnie ciesząc się na mój widok.
-Chciałaś to przyszłam- może zabrzmiało to dość oschle ale jakoś nie umiałam zdobyć się na nic więcej.
-Usiądź proszę. Kawy, herbaty?
-Herbata. Bez cukru poproszę- oznajmiłam siadając na kanapie.
-A więc...byłaś u lekarza?- zapytałam zauważając jakieś recepty na stole.
-Co Ci powiedzieli?
-To co zwykle. Robimy co możemy, bla, bla, bla. Kolejna porcja leków, wszystko się ułoży.
-Może mają rację i wszystko się ułoży- stwierdziłam.
-Już w to przestałam dawno wierzyć. Po prostu stosują tą regułkę do wszystkich pacjentów, bo co mają im powiedzieć: Zostało pani mało czasu... Przepraszam Cię Shelly, nie powinniśmy o tym rozmawiać. Nie chcę litości czy rozczulania się. Po tym co Tobie zrobiłam zasługuję na to.
-Nie mów tak- powiedziałam sama nie wierząc w to co czynię. Mój żal, który tak długo był lokowany w moim sercu powoli cichł. Przeistaczał się w troskę.
-Każdy zasługuje na chwilę wysłuchania, niezależnie od tego jakie głupstwa robił w życiu.
-Michelle jesteś bardzo mądra, wiesz? To pewnie zasługa Twoich rodziców ale cieszę się, że mogłam Cię poznać.
-Nie mów o sobie tak jakbyśmy miały się już nie zobaczyć- stwierdziłam
-Bo ja nie wiem...- nagle Sophie wybuchła głośnym płaczem. -Nie wiem czy już się zobaczymy.
-Hej, wszystko będzie dobrze rozumiesz?- podeszłam do Niej i przytuliłam ją.
Poczułam ulgę. Tak, tego uczucia nie da się opisać, przez to wszystko sama zaczęłam płakać.
-Kiedy straciłam rodziców to myślałam, że świat mi się zawalił. Gdyby nie Matt i Lills to nie wiem co by było.
-Muszę ich poznać....
Rozmawiałyśmy tak do późnego wieczora, aż w końcu Sophie usnęła. Było już za późno, żeby tłuc się po Dortmundzie więc rozpisałam tylko Marco sms-a:
"Nie czekaj na mnie :* "
Shelly
***
Gdy się obudziłam Sophie krzątała się po kuchni.
-Przepraszam, obudziłam Cię?- zapytała zauważając moją osobę.
-Już 9.00 pora najwyższa wstać.
-Shelly chciałabym to kiedyś powtórzyć, jeśli oczywiście się zgodzisz.
-Oczywiście, nie mam nic przeciwko tylko teraz naprawdę się spieszę. Mam zajęcia na uczelni.
-Nie napijemy się razem nawet herbaty?
-Przykro mi. Innym razem
-W takim razie do zobaczenia- rzekła Sophie.
Pożegnałam się i ruszyłam prosto na wykład. Jak zwykle było nudno, połowa udawała, że coś notuje, druga połowa rozwiązywała krzyżówki a nieliczni drzemali sobie. Postanowiłam wyjąć swój szkicownik i stworzyć jakąś nową kreację. Wykładowca podzielił nas na grupy i na przyszłe zajęcia mieliśmy przygotować jakiś referat. Tak jakbym nie miała co robić w domu, zamykając zeszyt i pakując Go do torby powędrowałam do domu. Drzwi były zamknięte więc Marco naajwidoczniej miał trening, bo niemożliwe że śpi o tej porze. Jednak wchodząc zauważyłam wszystkie buty na miejscu.
-Marco jesteś?!
-Ćśś. Musisz tak krzyczeć?- szeptał Reus.
-No, proszę, proszę. Chwilę mnie nie było a tutaj już impreza- stwierdziłam wgłębiając się do środka salonu.
-Gniewasz się?- zapytał blondyn
-Nie ale posprzątaj to.
-Miałem nadzieję, że mi pomożesz- Reus zrobił minę zbitego pieska.
-Zapomnij, ta sztuczka już na mnie nie działa.

***

Postanowiłam wziąć się za sporządzanie referatu gdy Marco postanowił mi przeszkodzić.
-Co jutro robisz?- zapytał
-A co masz jakąś niespodziankę?
-Jeśli mam to pomożesz mi sprzątnąć ten syf?
-Reus! Jeszcze nie ogarnąłeś salonu?
-Troszkę mi zostało. No ale do rzeczy, Melanie jutro przychodzi i zostawia Nico. Pobędziesz trochę z Nami?
-Jeszcze się pytasz. Uwielbiam Go!
-Bardziej ode mnie?- zasmucił się blondyn.
-Tak, tylko troszeczkę.
-Osz Ty. Już ja Ci pokażę- oznajmił Marco przerzucając mnie przez ramię.
-Ejj, robiłam referat- krzyczałam bezskutecznie.
****************************
Dodaję KOLEJNY ;)
Buziaki:*