sobota, 29 marca 2014

Rozdział 20- Wiedziałem, że Cię tu znajdę.

-Suzy? A co Ty tu wyprawiasz? Miałaś do południa zabrać rzeczy i się stąd wynosić!- stwierdził Marco.
-No proszę, proszę. Kota nie ma a myszy harcują. Szybko się wbiłaś na moje miejsce- powiedziała Suzy zwracając się do mnie.
A ja nie wiedziałam co robic. Chciałabym się po prostu rozpłynąć w tym momencie. Czułam jak łzy napływają mi do oczu.
-Suzy na górę! Zabieraj swoje rzeczy i wynoś się stąd!- pierwszy raz widziałam tak zdenerwowanego Reusa, aż sama podskoczyłam ze strachu natomiast Suzy grzecznie pobiegła po swój bagaż.
-Przepraszam nie chciałem Cię wystraszyć. W porządku?
Pokiwałam głową na znak, że jako tako się trzymam.
-Pójdę na górę. Przypilnuję jej żeby niczego nie odwaliła. Zaraz wracam, ok? Usiądź tutaj i poczekaj na mnie.
Przysiadłam na chwilę po to by zaraz wstać i wyjsc z posesji Marco. Pognałam szybko do mojego salonu mody. Musiałam gdzieś się skryć a tu było najbliżej. Jestem zdruzgotana i przemarznięta.

* 30 minut później*

-Wiedziałem, że Cię tu znajdę. Shelly? Proszę Cię, nie płacz. Chodź tu- blondyn przytulił mnie bez wahania.
-Przepraszam, ja po prostu jeszcze sobie z tym nie radzę.
-Ale Michelle, oczywiście. Jest za wcześnie. Dopiero co przyszłaś ze szpitala. Nie przepraszaj. Powinienem tego dopilnować. Obyło by się bez tego wszystkiego.
-Przestań. Po prostu możemy stąd pójść?- zapytałam.
-Jasne, ale obiecujesz, że nigdy więcej mi tego nie zrobisz?
-Postaram się.

***
Coraz częściej męczyły mnie nocne koszmary. Budziłam się wtedy nie mogąc zasnąć przez pół nocy. Powoli oswajałam się z tym. Miałam wtedy czas na przemyślenia. Myślałam, myślałam aż w końcu nie zmorzył mnie sen. Konkretnie to moje myśli były zaprzątnięte tym co się stało. Uczyłam się z tym życ. Lecz o dziwo myślałam o Marco. Czułam się przy Nim naprawdę bezpiecznie. Ale bałam się. Nie umiem rozmawiać o swoich uczuciach. Przez to wszystko sama nie wiem co czuję. Wiem, że jest dla mnie ważny ale nie potrafię określić swojej pozycji. Nie chcę nikogo ranic. Boję się też rozczarowania. Więcej atrakcji nie przeżyje.
-Nie śpisz?- zapytał Reus przechodzący obok mojego łóżka.
-Nie mogę.
-Też nie mogę. Napijemy się herbaty?
-Jasne...
-Więc czemu nie możesz zasnąć?- zapytał blondyn.
-Miewam koszmary. Potem długo nie mogę zmrużyć oka.
-Czemu nic nie mówiłaś? Może po prostu powinnaś isc do lekarza po tabletki?
-Nie, to przejdzie. Widocznie tak musi byc.
-Shelly, popatrz na mnie. To nie była Twoja wina. Nie wolno Ci tak myslec, jasne?
-Reus? Boj się. Najbardziej tego, że to nie minie. Zawsze będę chodziła z poczuciem winy.
-Michelle, to ona Cię zepchnęła ze schodów.
-Tak, ale to ja przespałam się z zajętym facetem.
-Ten zajęty facet Cię kochał i nadal tak jest.
-Marco...
-Tak wiem, pójdę już.
-Poczekaj. Usiądź tu koło mnie- zaczęłam -Wiesz nie jestem najlepszym materiałem na dziewczynę. Zasługujesz na kogoś dobrego.
-Shell, nie chce nikogo innego. Ale zdaję sobie sprawę, że jesteśmy tylko przyjaciółmi. Miałem nie robic sobie nadzieji.
-Wiesz czuję się przy Tobie bezpiecznie i tak jakby już nic strasznego się nie miało zdarzyć.
-Bo nic już więcej się nie stanie. To już nigdy więcej się nie powtórzy.
-Reus, mam prośbę. Zostaniesz tu ze mną?
-Oczywiście- rzeknal blondyn i kladac się obok zlapal mnie za reke.

************************
Heyo słoneczka *.*
Tak mnie miłostkowo naszło o :)
Jak uznacie, że za słodko, bo idzie rzygac tęczą to piszcie śmiało. Nie chce żeby było aż przesadnie :)
Poza tym to w końcu pogoda sie zrobiła ohoho!
Chciałam Wam sie przyznac, że uzależniłam się od pisania. Tak jakby wchodze wtedy w swoj inny własny świat. Nie wiem jak mam to wytłmaczyc :D
Moja kochana mała siostrzyczka stwierdziła, ze zostanie poetką tak jak ja i bedzie pisac o tym panu z tapety komputera haha :D MOJA MAŁA KRUSZYNKA <3
Miłego tygodnia kochane:*

sobota, 22 marca 2014

Rozdział 19- Nie chcę, zebyś robił sobie nadzieje...

Nie bytowałam długo w szpitalu. Z medycznego punktu widzenia nic mi nie było. Gorzej czułam się od wewnątrz. Czułam jak coś mnie  niszczy od środka. Straciłam cząstkę siebie.
Utraciłam maleństwo, które trzymałam pod sercem i żaden psycholog ani terapeuta nie był mi w stanie pomóc. Ale muszę wziąć się w garść. Inaczej zwariuje.
Skończyłam pakowanie swoich rzeczy, gdy w drzwiach ujrzałam Marco.
-Daj tę torbę. Nie powinnaś dźwigać, miałaś uszkodzony kręgosłup.
-Nic mi nie będzie. Wcale nie jest ciężka. W ogóle to co Ty tu robisz?
-Przyjechałem po Ciebie.
-Odwieziesz mnie do domu? To nie jest konieczne.
-Mam lepszy pomysł. Chodź.
Podążyłam za blondynem chociaż wcale nie miałam bladego pojęcia co mu znowu do głowy przyszło. Nie miałam też ochoty zbytnio nadwyrężać umysłu aby zgadywać więc zapytałam wprost:
-Marco, dokąd jedziemy?
-Tutaj. Już jesteśmy- wskazał Reus parkując samochód.
-Ale przecież to Twój dom.
-No wiem- stwierdził Marco wychodząc z auta.
-Posłuchaj, nie sądzę aby to był dobry pomysł.
-Dlaczego?- dopytywał się Reus.
-Marco, ja....doceniam to co dla mnie zrobiłeś i robisz nadal. Wiem, że dziecko było nasze i tez to przeżywasz ale zrozum chcę odpocząć w domu, u siebie. I wiesz teraz jak już znasz całą prawdę nie chcę, żebyś robił sobie jakieś nadzieje bo ja nie jestem gotowa, nie wiem czy kiedykolwiek będę.
-Shelly, Shelly-przerwał mi Marco potrząsając delikatnie moimi ramionami -Ja wszystko rozumiem ok? Po prostu nie powinnaś być teraz sama. Wiem, że masz przyjaciół ale to nie to samo. Niczego od Ciebie nie oczekuję Michelle.
-Ale Reus nie mogę przecież Ci siedzieć na głowie.
-Bez dyskusji panno Bieller. Idziemy.

Podążyliśmy wewnątrz domu choć za bardzo nie podobał mi się ten pomysł. Usiadłam jakby nigdy nic w salonie i czekałam za Marco, który robił herbatę w kuchni.
W międzyczasie rozdzwonił się mój telefon. Wyświetlił się numer Goetze'go.
-Tak?
-Cześć Shell, nie wiesz co z Marco? Nie odbiera moich telefonów, nie odpisuje na SMS-y. Coś się stało?
-Nie, nic się nie wydarzyło. Był na pewno zajęty dlatego nie odbierał.
-Pewnie tak. A co tam u Ciebie?- zapytał młody Niemiec
-Lepiej. Dobra Goetze będę kończyć- rzekłam do bruneta zauważając zbliżającego się Reusa.
-Proszę, uważaj bo gorące- stwierdził Marco.


-Marco, co się dzieje?Pokłóciłeś się z Mario?- zapytałam wprost
-Nie, dlaczego pytasz?
-Reus, za długo się znamy. Nie oszukasz mnie.
-Shell nic się nie dzieje.- stwierdził odwracając wzrok.
-Chodzi o tę sprawę ze mną tak? O to, że Cię okłamał?
-Michelle to jest mój najlepszy przyjaciel. Nie powinien tego robić.
-Też Cię okłamałam i nadal mi pomagasz.
-To jest inna sytuacja. To co się stało...
-Marco, to nie jest usprawiedliwienie. On jest głupiutki ale przecież Go lubisz. Nie zrobił nic złego, po prostu chciał dobrze. Nie odwracaj się od Niego.

-Wiesz, jak się poczułem? A jak było mi niezręcznie przez ten czas?.
-Reus. Chcesz stracić przez takie coś przyjaźń? Zastanów się.
-Przemyślę to.
-Obiecujesz?
-Tak.
Reszta wieczoru upłynęła bardzo szybko, gdy nieoczekiwanie ktoś zapukał do drzwi....

sobota, 15 marca 2014

Rozdział 18- Miałeś tu nie przychodzic...

Reus nie posłuchał moich zaleceń i lada moment był u mnie.
-Michelle? O co chodzi?
-Marco. Miałeś tu nie przychodzić.
-Możesz mi wytłumaczyć o co w tym wszystkim chodzi?
-Błagam Cię, masz narzeczoną. Zaręczyliście się niedawno. Naprawdę to nie...
-Co zrobiliśmy?!- zapytał Marco robiąc wielkie oczy ze zdziwienia.

-Wtedy, gdy do Was przyszłam Suzy powiedziała, że oświadczyłeś Jej się. Rozumiem to, naprawdę.
-Shelly, to nieprawda. Nic takiego nie zrobiłem. Przepraszam Cię. Muszę to wyjaśnic.- stwierdził Reus wybiegając z pokoju.

***

Po niespełna 50 minutach rozległo się pukanie do moich drzwi.
-Suzy?! Co tu robisz?- zapytałam.
-Nie wstyd Ci?! Jesteś w ciąży, masz chłopaka i zarywasz do Reusa?!
-Chwila! Skąd wiesz, że jestem w ciąży?- zapytałam zdziwiona
-Myślisz, że jestem głupia i nic nie widzę? Trzymaj się od Niego z daleka, bo pożałujesz.
-Oszalałaś?! Na mózg Ci się rzuciło! Do nikogo nie zarywam i to Tobie powinno byc wstyd. Okłamałaś mnie! Marco wcale Ci się nie oświadczył.
-Posłuchaj uważnie...-zaczęła Suzy łapiąc mnie za nadgarstek.
-Puszczaj mnie. Nie jestem Twoją laleczką.
Suzy ani się śniło, zeby mnie puscic więc mocno szarpnęłam się aby oswobodzić z uścisku i wtedy poczułam jak spadam ze schodów. Suzy nic więcej nie uczyniła tylko zadzwoniła po pogotowie i uciekła.
Pamiętałam wszystko, bo mimo że upadłam, wszystko mnie bolało i nie mogłam się podniesc to nie straciłam przytomności.
Byłam przerażona, nie wiedziałam co się dzieje i umierałam ze strachu kiedy myślałam o dziecku.
Na szczęście nie musiałam długo czekac aż zjawo się pogotowie. Zabrali mnie do szpitala, gdzie oczekiwałam na lekarza. Zdążyli już poinformowac wszystkich, więc w szpitalu byli moi przyjaciele. Nie liczyło się dla mnie nic w tym momencie. Nie zważałam na to, że w pobliżu stoi Reus, który bacznie mi się przygląda. Postanowiłam zapytać lekarza:
-Co z dzieckiem?
-Przykro mi- odparł lekarz.
Wpadłam w histeryczną rozpacz, po czym Marco korzystając z okazji, że Goetze'go nie było w pobliżu podszedł i zapytał:
-Dzieckiem? Jakim dzieckiem?Shelly? Czy...?
-Nie spałam z Mario jeśli o to Ci chodzi. W ogóle on nie był moim chłopakiem, rozumiesz? To był jego pomysł. Nie chciałam tego.
-Zaraz, zaraz. Przez cały czas mnie okłamywaliście?
-Czy naprawdę w tym momencie jest to takie ważne?Straciłam dziecko!- rozpłakałam się na nowo.

-Ciii. Nie płacz już.- przytulił mnie blondyn trzymając mnie za głowę.
-To wszystko Twoja wina- powiedziałam
-O czym Ty mówisz Michelle?- zapytał Marco
-To Suzy. To ona zepchnęła mnie z tych schodów.
-Jesteś pewna?
-Nie wierzysz mi? Myślisz, że sama się do tego dopuściłam?
-Nie, oczywiście, że nie. Michelle nic złego nie zrobiłaś. To był wypadek.
-Przez ten wypadek zginął mały człowiek.
-Nie płacz, proszę. Teraz w niczym to nie pomoże. Porozmawiam sobie z Suzy. Powinnaś się zdrzemnąć.
Rzeczywiście powinnam, lecz nie byłam w stanie. Lekarz przyniósł mi jakieś silne leki by mi to umozliwic. Usnęłam w końcu i spałam do rana.
**********************************************
Hej Kochane:)
Troszkę tragedii tu wplotłam.
Mam nadzieję, że nie zabijecie mnie za to.
Pozdrawiam
Monika:*

niedziela, 9 marca 2014

Rozdział 17- Tajemnice

-Okey, trochę dziwna sytuacja. Może wyjaśni mi Pani o co konkretnie chodzi?-zapytałam.
-Mówiłam już, Sophia, nie mów mi Pani.
-Dobrze Sophio, więc?
-Ja wiem, że to co usłyszysz może zaboleć i zrozumiem jeśli wyrzucisz mnie za drzwi ale pora z tym skończyć.
-Przepraszam ale z czym? wtrącił się Marco
-Z tymi tajemnicami- normalnie aż mi się gorąco zrobiło na sam dźwięk tego słowa.
-Michelle, jestem Twoją matką.
-Słucham?! Ale jak? Przecież moja mama nie żyje.
-Miałam 17 lat. Byłam jeszcze dzieckiem. Zrozum, nie byłam  w stanie wychowywać dziecka i to samotnie. Dowiedziałam się, że para nie może zajść w ciążę i po prostu oddałam Cię Twoim rodzicom. Doszły do mnie niedawno informacje, że oni nie żyją.
-I co? I postanowiłaś, że wypełnisz tę lukę? Otóż nie. Oddałaś mnie jak jakąś rzecz. I nie rozumiem tylko dlaczego mi o tym nie powiedzieli- zrobiłam się blada jak ściana osłaniając się na kanapę.
-Shelly wszystko w porządku?- zapytał Marco
-Słabo mi.
-Najlepiej będzie jak pójdzie sobie już pani- stwierdził blondyn kierując te słowa do Sophii.
-Tak, oczywiście. Przepraszam.
-Michelle, nic Ci nie jest? Może chcesz się napić wody?
-Nie, juz jest ok. Powinieneś wracać na bankiet. Pewnie już Cię szukają.
-Przestań. Jeszcze coś Ci się stanie. Zadzwonię po Mario.
-Mario? Po co do Mario?
-Pokłóciliście się? Przeciez to Twój chłopak. Powinien o wszystkim wiedzieć- stwierdził blondyn.
Juz prawie o wszystkim zapomniałam. O tej całej szopce, którą wymyślił Goetze.
-Nie dzwoń do Niego, nie chcę Go martwić. Jutro mu wszystko powiem- skłamałam na poczekaniu.

***Następnego dnia***

Obudziłam się z lekkimi mdłościami. Lekarz kazał mi wtedy wąchać mydło i o dziwo pomagało. Mam wszystkiego dość. Jeszcze ta sprawa z matką. To słowo nie moze mi jakos przejść przez gardło jak o niej myślę. Nie wiem, muszę z kimś porozmawiać, bo zwariuję. Przejdę się do Lillian. Spacer dobrze mi zrobi. Ledwo wyszłam z domu zaatakowała mnie rozwścieczona Suzy.
-Co Ty wyprawiasz!- krzyknęła na chodniku, tak aby wszyscy sąsiedzi słyszeli.
-Uspokój się. O co Ci chodzi?
-Co on tu wczoraj robił? I nie wciskaj mi bajeczek, że niby matkę odnalazłaś, bo w to nie uwierzę.
-Daj spokój dziewczyno. Nic złego się nie dzieje, jasne?
-Nic złego?! Właśnie bardzo złego! Nie podoba mi się to! Nie wiem co tam sobie ubzdurałaś w tej swojej pustej główce ale my się zaręczyliśmy, rozumiesz? Nie spieprz tego!- Suzy z impetem odwróciła się na piecie i odeszła z impetem.


Jakby tego było mało rozbrzmiała się moja komórka.
I kto dzwonił?
.
.
.
.
.
.
.
Tak, właśnie Reus.



-Obudziłem Cię?
-Marco, dziękuję Ci za wczoraj ale błagam nie dzwoń do mnie więcej, nie przychodź tu i w ogóle zapomnij.
-Shelly, co się stało?
-Nic........a właściwie wiesz co? Załóż swojej dziewczynie obrożę. Najlepiej taką z kolcami, zeby nie przychodziły jej do głowy takie głupie pomysły.
-Ale Shell, Shell.........-usłyszałam lecz rozłączyłam się.
Co za wredna małpa! Co ona sobie wyobraża w ogóle?
Kipiąca złością wróciłam do domu. Przecież nie byłam w stanie nigdzie iść. Jak ja miałam ograniczać nerwy, stres jak z każdym dniem jest coraz gorzej? Chodzę jak tykająca bomba. Tylko czekam aż ktoś wciśnie guzik i po prostu wybuchnę. A nie chciałbym powiedzieć albo zrobić coś głupiego po złości. Ale nie wyrabiam, no po prostu krew mnie zalewa jak widzę co dookoła się dzieje. Czy choć raz w życiu wszystko nie moze iść idealnie? Zgodnie z planem?
******

Cześć gołąbeczki:*
Przepraszam z góry za rozdział. Ale ostatnio nie mam na nic weny.
Jutro poniedzialek.
Nie wiem jak przeżyję.
Grrrrrrrrrr
Ach:)